Podróże z Michałem (cz.6)
Sobotni poranek przywitał nas ulewą. Deszczowy nastrój nie nastrajał do wychylenia nosa zza próg. Dodatkowo w szeregi naszej rodziny wkradł się bunt, dzieci oznajmiły, że bez zobaczenia bajki nie wyjdą z domu.
W efekcie wyszliśmy prawie dwie godziny później niż planowaliśmy, a plany na ten dzień były ambitne. No bo jak inaczej nazwać plan zobaczenia w jeden dzień niepozornego Przeworska, pięknego miasta Rzeszowa oraz fenomenalnego pałacu Potockich w Łańcucie.
Rzeszów: (200 tys. mieszkańców), śliczne kamiennice i wille secesyjne oraz wzbudzająca ekscytacje moich dzieci trasa podziemna, 400 metrów po piwnicach kamiennic i pod płytą rynku z licznymi multimediami i ekspozycjami.
Po Krasiczynie Sapiehów przyszedł czas na Łańcut Potockich i Lubomirskich. To, czym może poszczycić się ten pałac, to kompletne zachowane wnętrza, z których część pamięta jeszcze wiek XVIII.
Pracując przez kilka lat w palacu Jana III Sobieskiego w Wilanowie jako przewodnik wycieczek nie raz słyszałem, że jedyna rezydencja magnacka, która może się mierzyć z Wilanowem ze względu na starodawność i wartość historyczną eksponatów to właśnie Łańcut.
Przepiękny zamek, gustownie urządzone wnętrza, słowem wielka przyjemność. Pałac miał wiele szczęścia, gdyż w momencie wkroczenia Armii Czerwonej na te tereny zapobiegliwy zarządca majątku wywiesił na bramie wielki napis “własność narodu polskiego”, co ocaliło wnętrza pałacowe przed barbarzyństwem Rosjan, które spotkało tak wiele obiektów na terenie Polski. Niestety są siły na tym świecie, które zawsze dążą do niszczenia i pozostają bezkarne.
Jeżeli ktoś by mnie spytał, które z wnętrz płacowych bardziej mi się podobały, czy te z Kozłówki Zomoyskich, czy te z Łańcuta Potockich, to odpowiedziałbym, że Łańcuckie, chodź sam do końca nie wiem czemu. Może dlatego, że bardziej przypominają mój ukochany Wilanów poprzez swe zanurzenie w XVIII wieku.
Jedyna smutna dla mnie sprawa to fakt, iż wszystkie te obiekty władza ludowa ukradła ich twórcom i legalnym właścicielom w latach 1944-1945. I choć cieszę się zwiedzając je, to niesmak pozostaje, a przecież w Europie Zachodniej tego typu obiekty pozostając w rękach prywatnych są jednocześnie muzeami, o czym mogłem się przekonać. Czy w tym też nie moglibyśmy naśladować Zachodu Europy? Czy zwrot tego co skradziono jest niemożliwy?