Michał w Zakopanem [cz.3]
Jak śpiewał Marek Grechuta: Wszystko, co piękne jest, przemija.
Nasz wyjazd do Zakopanego także zmierzał ku końcowi, dlatego postanowiliśmy trzeciego dnia odbyć wycieczkę, która zostawi w nas zachwyt pięknem i majestatem gór. Dość rozsądnie, jak myślę, oceniając nasze możliwości fizyczne musieliśmy od razu odrzucić Orlą Perć, Świnicę, czy ambitne trasy w Tatrach Wysokich. Niemniej jednak są takie miejsca w Tatrach, które uwielbiam, które pozwalają poczuć ogrom Tatr, nieprzemęczając się nadmiernie. Jednym z nich jest Dolina Pięciu Stawów, drugim Czarny Staw Gąsienicowy – zwłaszcza jego południowo-wschodnia część od strony Kozich Wierchów, która pozwala na poczucie ogromu i majestatu gór.
Dlatego też wybraliśmy się rano przez schronisko na Murowańcu nad Czarny Staw Gąsienicowy, a następnie, idąc wzdłuż jego brzegu, doszliśmy do rozwidlenia szlaków na Granaty. W miejscu z tym zjedliśmy pyszne śniadanko oraz poleniuchowaliśmy leżąc na karimatach wśród kosówki i patrząc na masyw Kościelca oraz Kozie Wierchy. Szczyty górskie przepięknie odbijały się w Czarnym Stawie, czego niestety nie udało się uchwycić na fotografiach. Było chłodno, pomimo słońca. Rano nad Stawem było 10 stopni, a czubek Świnicy był oprószony świeżym śniegiem.
Pokrzepieni pięknym widokiem oraz solidną wałówką, którą zjedliśmy w międzyczasie, wróciliśmy do Kuźnic. O 18 pobraliśmy bagaże, aby o 20:00 wsiąść do pociągu, którym rozpoczęliśmy powrót do domu. No nic, trzeba się śpieszyć. Kolejny wyjazd do Wielkopolski już wkrótce.
A, jeszcze jedna sprawa. Zakopane jest rzeczywiście pioruńsko drogie. Można znaleźć tani nocleg, ale koszty jedzenia na mieście były wysokie, co skłoniło nas do przygotowywania posiłków samodzielnie.