Gołąbki, zupa z dyni, czekośliwka – listopadowe kulinarne szaleństwo
Za oknem jest listopadowa, piękna, złota polska jesień, albo przeszywający wiatr, szumiący w szyby deszcz usilnie przypominający końcówkę kalendarza. W domu ciepłe, migające żwawo płomienie w kominku, trzask iskier, zapach drewna. Pomarańczowo, nastrojowo, ciepło jest w domu. Dom musi być ciepły, jasny, pachnący wanilią i troszkę pomarańczowy… Taki przytulny, by zapraszał zmęczonych dniem i wzbudzał w człowieku zapał do życia mimo zapędzenia i niedosytu serdeczności wśród spotykanych czasem w jego ciągu ludzi. Nawet jeśli trochę nam życia już minęło, to pod żadnym pozorem nie możemy zastygać w czekaniu bez celu. Człowiek musi mieć swoje pasje. Musi cieszyć się każdym dniem, jego ulotnością i niepowtarzalnością. Warto na spacerze nazbierać pięknych, zdrowych, złotych klonowych liści prosto z drzewa. Nigdy nie wiadomo kiedy mogą się przydać. Życie to same niespodzianki.
Dziś będę namawiać Was do zatrzymania się w czasoprzestrzeni przy smakowaniu samych pyszności, które sami przyrządzimy w pomarańczowej aurze domowego ogniska. Warunek jest jeden: zatraćmy się w gotowaniu. Niech to będą dwie godzinki tylko dla nas: my i nasz smak. Eksperymentujmy w kuchni, to najlepszy pomysł na pasję. Zyskamy radość tworzenia, a przy okazji jeszcze częstowania rodziny i przyjaciół.
Przechodzimy zatem do sedna sprawy. Dziś gotowanie na wagę złota, dosłownie i w przenośni. Zupa krem z dyni, pomarańczowa, aromatyczna, rozgrzewająca i bardzo odżywcza. Na drugie danie proponuję moje gołąbki otulone aksamitną, pomidorową kołderką wyrazistego smaku jesieni z delikatnym i oryginalnym wykończeniem kompozycji wzrokowych i smakowych klonowych liści smażonych w tempurze. Na deser oprócz kompotu z jabłek z dodatkiem żurawiny zaserwuję przepyszną „czekośliwkę”- ciasto, w którym każdy jest w stanie się zakochać.
Biszkopt do ciasta upiekę dzień wcześniej, tak by mógł spokojnie odpocząć po trudach pieczenia. Przygotuję dużą blaszkę, smarując ją troszeczkę tłuszczem i wykładając papierem do pieczenia. Włączam piekarnik na temperaturę 180 stopni Celsjusza. Do miski wbijam 4 białka i dodaję pół szklanki cukru z 1 torebką cukru wanilinowego. Ubijam mikserem tradycyjnym na sztywną pianę. Do piany dokładam 2 żółtka i delikatnie mieszam na bardzo wolnych obrotach. Potem wsypuję szklankę dobrej, tortowej mąki i łyżeczkę proszku do pieczenia. Na koniec daję 4 łyżki oleju rzepakowego i już łyżką mieszam wszystko. Piekę na blaszce 20 minut, a po upieczeniu energicznie „wysypuję” dołem do góry. Przykrywam ściereczką i tak zostawiam do następnego dnia. W małym garnku, w pół litrze wody gotuję do miękkości 20 dag suszonej śliwki bez pestek, aż do miękkości i odparowania wody. Potem studzę i przekładam do słoika, zalewając kieliszkiem alkoholu.
A nazajutrz, po pracy na pierwszy rzut wezmę dynię. Kolor jak najbardziej pasuje do listopadowych kulinarnych inspiracji. Jej smak wykwintnie sezonowy wzbogaca nasze wewnętrzne poczucie radości, a dopasowanie przypraw zależy tylko i wyłącznie od nas. W przygotowaniu tej zupy najważniejsza jest kolejność działań. Najpierw w garnek około 3- litrowy wlewam półtora litra wody i doprowadzam ją do wrzenia. Teraz włączam piekarnik, który ma się nagrzać do temperatury 200 stopni Celsjusza. W tym czasie obieram dwie średnie marchewki, jedną średnią pietruszkę (korzeń), ¼ dużego selera. Warzywa kroję na małe kawałki i wrzucam koniecznie do wrzątku, chcę wszak by się nam pięknie rozpadły, a swoim aromatem poczęstowały płyn. Wywar solę 1 płaską łyżką. Chwilkę później obieram cebulę, którą opalam nad gazem i wrzucam do wywaru warzywnego, który trzeba gotować razem z liściem laurowym i dwoma ziarnami angielskiego ziela (pamiętam by te dwie przyprawy wyjąć przed włożeniem kolejnych warzyw). Obraną i pokrojoną dynię wrzucam na blaszkę i obieram z nasion jeszcze 1 dużą czerwoną paprykę, jedną cebulę pokrojoną w pióra i pół główki czosnku. Obieram też trzy średnie ziemniaki i kroję na kawałeczki. Warzywa solę, kropię oliwą i wstawiam do nagrzanego piekarnika.
Wstawiam teraz kompot. W zimną wodę tym razem (około dwa litry) kroję dwa jabłka i wrzucam około 10 dag surowej żurawiny. Pod koniec gotowania dodaję dwie łyżki cukru i garść suszonych owoców głogu, które są skarbnicą wit. C, a w dodatku chronią nasze serce przed codziennymi przeciążeniami.
Przyszedł czas na gołąbki. Właśnie przy tej okazji mogę się przyznać, że od zawsze zastanawia mnie ich nazwa. Skąd się wzięła? Macie jakieś pomysły? Ja przyjmuję je za pewnik, ale wątpliwości są. Wracając do gotowania, to w większym garnku nastawiam litr wody i gotuję pod pokrywką z pół łyżką soli. W kapuście kroję łodygę na krzyż i wydrążam ją całą wraz z około dwu centymetrowym marginesem dookoła. Taką kładę ostrożnie wydrążeniem do dołu w gorącej kąpieli wodnej przykrywając całość pokrywką. Od czasu do czasu zdejmuję po jednym liściu z główki i odkładam je na większą tacę by ostygły. Z ostygłych ścinam grubsze liściowe łodyżki i szykuję je do faszerowania. Pod gołąbki w moich narzędziach kuchennych są obrane z kory, zbierane wiosną brzozowe gałązki długości dna szerokiego garnka do gołąbków, które po każdym gotowaniu myję i suszę. Przydają się aby gołąbki nie przywarły do dna. Ostatnie małe liście z główki rozrywam i kładę bezpośrednio na brzozowych gałązkach. Jedną bułkę kajzerkę namaczam w mleku. Potrzebuję też szklankę ugotowanego gorącego białego ryżu oraz 1 kg zmielonej świeżej karkówki. Do mięsa dodaję wyciśniętą bułkę, ryż, dwa jajka, pół masła, płaską łyżkę soli i pół łyżeczki grubo zmielonego pieprzu oraz dużą łyżkę majeranku. Masę mieszam i wkładam w liście kapusty starannie zawijając i układając ciasno w garnku. Zalewam dwoma szklankami wody z pół łyżeczki soli i stawiam na kuchnię pod przykryciem.
Teraz czas na warzywa z wody. Miksuję je, a 1/3 gęstego wywaru odkładam w osobny garnek, dolewając do tego pół litra passaty pomidorowej. Doprawiam pieprzem i solą. Powstanie z tego ciepła pomidorowa kołderka do pysznych, aksamitnych w smaku gołąbków. Pozostałe 2/3 zmiksowanych ugotowanych warzyw doprawiam do smaku gałką muszkatołową, curry, kurkumą i ostrą papryką zupę krem. Na koniec daję 1 kostkę topionego serka (ja lubię serek śmietankowy).
Teraz czas na grzanki do zupy. Chlebek tostowy kroję w drobną kostkę i troszkę solę. Na rozgrzanej patelni smażę krótko na złoty kolor. Można też pokroić zieloną pietruszkę, będzie do zupy.
Do ciastowego kremu potrzebny nam mały słoiczek nutelli, kostka masła i dwa żółtka. Miksuje wszystko i dokładam gotowane suszone śliwki z naszego słoiczka, na koniec delikatnie mieszając. Taką masę wykładam na biszkopt, który wcześniej pokropiłam sokiem z jednej cytryny. Na krem posypuję warstwę wiórków kokosowych lub migdałów w płatkach.
Pamiętacie wczorajsze klonowe liście? Przydadzą się na smakowity dodatek do naszych kulinarnych osiągnięć. Jeszcze w miskę wsypuję po pół szklanki mąki pszennej i kukurydzianej, po łyżeczce czosnku granulowanego i cebuli, proszku do pieczenia, kurkumy, ćwierć łyżeczki soli i pieprzu oraz wody tyle, żeby zamieszawszy powstało gęste naleśnikowe ciasto. Maczam w nim klonowe liście i smażę w dużej ilości oleju.
Wszystko już gotowe. Pomarańczowa zupa pyka leniwie w garnku, grzanki łagodnie odpoczywają na serwecie, gołąbki gotowe buchają kapuścianą parą czekając na swoją pomidorową kołderkę z sosu, kompot ostygł dostojnie, a czekośliwka dojrzewa w lodówce na swoją kolej. Czas na gości, sami tego wszystkiego zjeść nie damy rady, a im więcej zadowolonych z życia, roześmianych twarzy wokół tym lepiej. To oznacza, że nie przemijamy, że każde ludzkie spojrzenie ociepla klimat w pozytywnym tego słowa znaczeniu, że zapisujemy się w kartach pamięci dobrych ludzi. Znów mamy pewność, że my i nasze dzieła będą kiedyś wspominane. Tego Wam życzę w naszej wspólnej, smakowej pasji. A, i pamiętajcie o angielskim zielu, zawsze w porę należy je wyjąć, bo mąż się zdenerwuje.
Marzena Nowacka
Stowarzyszenie Nasze Lipianki