Podróż z Michałem (cz. 13)
By podziękować za szczęśliwie spędzone wakacje poszliśmy rano na mszę do katedry lubelskiej. Olbrzymia świątynia ozdobiona wewnątrz iluzjonistycznymi freskami z monumentalnym czarno-złotym ołtarzem sama w sobie cieszyła nas.
Następnie udaliśmy się na Jarmark Jagielloński, gdzie na ponad setce straganów mieliśmy możliwość oglądania różnego rodzaju przykładów rękodzieła ludowego – od koszyków, przez gliniane misy, wazy, wazony, dzbany, po różnego rodzaju wyroby z lnu, wełny, a także biżuterię i rzeźbione z drewna figurki oraz łyżki. Nie obyło się bez zakupów. Szczęśliwi z nabytych przedmiotów poszliśmy jeszcze posilić się restauracji gruzińskiej – Chisza.
Podczas naszej podróży przejechaliśmy prawie 1900 km (3 tankowania na promocji na Orlenie; na Słowacji paliwo było w przeliczeniu po 8,20!!! ) widząc tak wiele piękna, że aż zapierało nam dech w piersiach.
Najpiękniejszymi miastami, które widzieliśmy, były dla nas Lublin oraz Jarosław. Najpiękniejsza rezydencja z zewnątrz to zamek w Krasiczynie. Najpiękniejsze wnętrza kościelne to Dominikanie w Lublinie. Najpiękniejszy park w stylu angielskim to Łańcut, a najpiękniejsze pojedyncze drzewa rosły w parku przy pałacu w Dukli. Najwspanialsze jedzenie jedliśmy w Lublinie (Chisza). Najsmaczniejsze wino piliśmy w Tokaju (Szamorodni), a piwo w Jarosławiu (browar Trzy Korony – podwójny koźlak). Najlepsze lody w Kieżmarku i… mógłbym dalej wymieniać w poszczególnych kategoriach co było “naj” (na potrzeby podróży stworzyliśmy ze 30 kategorii), choć niezależnie od tego ile bym o tym nie pisał, ile nie zrobiłbym zdjęć, to i tak będzie to tylko namiastka emocji, których doświadczyliśmy.
Do tego wyjazdu przygotowywaliśmy się od prawie dwóch lat. Wiele przeczytanych artykułów o poszczególnych miejscach, dziesiątki zobaczonych filmików na YouTubie, ślęczenie nad mapami, ale i nad różnego rodzaju albumami, czy programami kulinarnymi, aby wybrać najciekawsze, najpiękniejsze miejsca, najsmaczniejsza dania, najbardziej korzystne ceny. Wiele radości doświadczyliśmy w trakcie naszej wyprawy ale i zmęczenia, ponieważ nie pojechaliśmy do końca zdrowi i wyjazd wiązał się dla nas z ryzykiem wcześniejszego powrotu.
Relacja, którą spisywałem dzień po dniu nie byłaby możliwa gdyby nie wsparcie mojej małżonki oraz gdyby nie zeszłoroczna zachęta ze strony moich przyjaciół, prawdziwych mężczyzn Świętego Józefa – Jana i Karola – którzy już w zeszłym roku czytając moje relacje z wyjazdu na Sandomierszczyznę zachęcali mnie do tego, aby pomyśleć o ich szerszym udostępnieniu.
Długa podróż to także wiele rozmów, które odbyłem nie tylko z żoną i własnymi dziećmi, ale i z różnymi ludźmi na trasie. O tym jak im się żyje, co doskwiera w ich miejscowościach, a na granicy wschodniej w Jarosławiu, także rozmów o tym jak wspominają dzień inwazji rosyjskiej na Ukrainę, która jest przecież niecałe 50 km od ich domów. Te rozmowy, pełne relacji o huku helikopterów i samolotów budzacych ich w środku nocy, kolumnach polskiego wojska jadących przez miasto w jedną stronę i tłumach uchodźców, były dla mnie źródłem bardzo wielu refleksji, które będę musiał spisać.
To już ostatnia moja podróż w te wakacje. Dziękuję wszystkim, którzy dotrwali czytając to, co pisałem, do tego momentu. Do zobaczenia na szlaku. Egészségemre!
Michał Korwin – Szymanowski