Michał w Rzymie: Wakacje, ech wakacje [cz.1]
Kiedy ponad miesiąc temu moje szczęście, żoncia moja najmilsza, poinformowała mnie, że zamierza mnie zabrać do Rzymu, zajęczałem z przerażenia.
Małopolska, Wielkopolska, Śląsk, Podhale, Litwa i Ruś to mój świat, kocham go i znam. Gdzie mi chłopakowi z Mazowsza lecieć gdzieś na koniec świata…
Żona, jak to żona podstępnie i perfidnie zawyrokowała: “Lecisz do Rzymu ze mną, bez dzieci albo…” i tego “albo” postanowiłem nie sprawdzać. Jako, że czasu miałem wiele postanowiłem się dobrze przygotować. Wszak opinia Największego Historyka w rodzinie to zobowiązanie, któremu niełatwo sprostać. W ruch poszły przewodniki, encyklopedie i albumy. Potem strony internetowe, filmy na Youtubie, w końcu książki kucharskie. Było strasznie, tyle nowych rzeczy, tyle planowania. Żona uspokajała, przekonywała, że ludzie latają do tego Rzymu i jakoś sobie dają radę. Cóż było zrobić musiałem dać radę i ja.
Problem pierwszy jak się spakować, jeżeli wybraliśmy opcję minimum – lot z bagażem o wymiarach 40/30/20 (cm) szkoda, że nie cali… Żona radzi, zabierz to co lubisz i w czym się czujesz dobrze. Łatwo jej powiedzieć – ile zajmuje kiecka kobiety, a ile moje marynarki? A ja bez marynarki jak bez ręki się czuję…
Problem drugi, jak wybrać hotel. Niby jest booking, ale tam się płaci, a tu szkoda złotóweczek… A może jakiś home swapping (wakacyjna wymiana domów)?
Problem trzeci, w Rzymie jest obecnie 35-38 stopni Celcjusza. Jak się nie ugotować, jak zwiedzać i kiedy, jak poczuć miasto, co zobaczyć, bo apetyt tylko rósł w miarę czytania i oglądania filmów…
Problem czwarty…. ech szkoda pisać.
Droga Czytelniczko, drogi Czytelniku. Uspokajam, że udało się znaleźć odpowiedź na te i inne pytania. Zapraszam na wspólną wyprawę do wiecznego miasta – do Rzymu.
Michał Korwin – Szymanowski