Mosiele Africa #29 – Kulinarne safari
Dla mnie poznawanie danego kraju to nie tylko zwiedzanie historycznych zabytków, oglądanie cudownych pejzaży czy wałęsanie się po miastach. Dla mnie jest to także (a może przede wszystkim) poznawanie innej kultury. Dlatego zawsze będąc w Afryce zabieram wszystkich na jakiś koncert, musical czy do lokalnej restauracji. No bo gdzież najlepiej poznamy autochtonów jak nie przy stole. Tam zawsze ludzie otwierają swoje dusze i można swobodnie porozmawiać o wszystkim. Tam dowiem się co jeszcze warto zobaczyć i tam poznam przyjaciół i wymienimy plotki. Zresztą od pradawnych czasów ognisko i goszczenie się było świętością. W każdej kulturze, pod każdą szerokością geograficzną tradycja nakazuje przyjąć nawet wroga w potrzebie pod swój dach i godnie go ugościć. Wszak powiedzenie „Gość w dom, Bóg w dom” nie wzięło się znikąd.
Jak tylko mogę – zawsze staram się spróbować lokalnych potraw. Uważam, że nie wolno mi wtedy kręcić głową, że tego czy tamtego nie lubię, albo że nie jem jakiś tam rzeczy. Zasada jest prosta – skoro lokalsi to jedzą to z pewnością i ja mogę. I tak całkiem niedawno miałem okazje jeść pieczona małpę w plemieniu Hadzabe (ale o tym opowiem innym razem) czy larwy pszczół w Chinach.
Oczywiście są pewne kultury, których dania stały się sławne w całej Europie, a nawet i świecie – wszyscy słyszeli o kuchni włoskiej, meksykańskiej czy chińskiej. A jak jest w Afryce? Tak samo jak wszędzie. Tzw. smaki danej kuchni definiują wszak dostępne lokalnie produkty. A ponieważ Afryka rozciąga się przez wiele stref klimatycznych stąd i bogactwo kuchni jest oczywiste. Dlatego doskonałym pomysłem było otworzenie restauracji oferującej potrawy z różnych części kontynentu – od arabskiej północy po zuluskie południe – takie podróżowanie na talerzu. Przez cały kontynent. Dokładnie takie myślenie przyświecało Cindy Muller, która założyła w 2007 roku w Kapsztadzie Gold Restaurant. I to był strzał w przysłowiową dziesiątkę. Dziś jest to „żelazny” punkt wszystkich turystów przybywających do Kapsztadu. Do dziś miejsca trzeba rezerwować z kilkutygodniowym wyprzedzeniem (dla kilku osobowych grup) lub przynajmniej na kilka dni w przypadku pojedynczych osób.
A jak już tam trafimy to zaczynamy kulinarne safari przez cały kontynent (dostajemy wszystkie 14 dań). Proszę spojrzeć na menu:
- Namibia – sałatka ze strusia w sosie musztardowo-miodowym.
- RPA – tzw. „tłuste bułki” (czyli nasze pączki).
- Etiopia – specjalny sos z jogurtu, sera i ziół.
- Tunezja – krem brulee z marchewek i pomidorów.
- RPA – paszteciki z kukurydzy i szpinaku.
- Zimbabwe – kuleczki Mbambaira ze słodkich ziemniaków.
- Maroko – kus-kus z letnimi warzywami i groszkiem.
- Tanzania – smażona ryba w sosie kokosowo-szpinakowym wraz z krewetkami.
- Kamerun – kurczak w sosie z limonki i mango.
- RPA – springbok (antylopa, coś jak nasza sarna) z nadzieniem kremowym.
- Tunezja – sałatka z rucoli, kalafiora i ogórka polana ciemną oliwą.
- Sierra Leone – czerwona papryka.
- RPA – ciasteczka.
- RPA – lody o smaku rooibos.
Ślinka cieknie, prawda? A do tego występy na żywo, wspólna zabawa i błogosławieństwo prawdziwym, 24-karatowym złotym pyłem na konie przez królową. Przecież nie można tego ominąć.
Roland „Mzungu Longiszu” Bury