Mosiele Africa #36 – 1.0 promil
Jadąc w jakieś nowe miejsce zawsze mamy wyobrażenia o tym, jak to miejsce powinno wyglądać. Często ten obraz jest wypadkową tego co zobaczymy w telewizji, na zdjęciach czy o czym przeczytamy w gazecie lub coraz częściej (niestety) w Internecie. I takie wyobrażanie sobie Afryki wcale nie jest ani niczym nowym, ani niczym złym. Chociaż ja stosuję całkowicie inna zasadę – nie mam żadnego nastawienia, nic sobie wcześniej nie wyobrażam i niczego tak naprawdę nie oczekuję. Dawno temu Edward Stachura napisał, że wyobrażać sobie znaczy przypominać – to widocznie ja mam bardzo krótką pamięć (pomimo, że tyle razy już byłem w ukochanej Afryce). A Państwo to już pewnie nie mają sobie czego przypominać, a przez to niczego wyobrażać.
Weźmy np. taką Ukundę – średnie miasteczko na południowo-wschodnim wybrzeżu Kenii. To turystyczna miejscowość zamieszkała przez 70 tys. ludzi, z wieloma hotelami na uznanej za najpiękniejszą plażę Kenii (17-to kilometrowa Diani Beach). Z jednej strony bardzo łatwo wyobrazić sobie nadmorski kurort z hotelami, barami i dyskotekami. Tak Ukundę zapamiętuje 95% turystów. Może 4% odwiedzających „wyściubi nosa” poza turystyczne getto i zajrzy do miejscowych sklepów by kupić jakieś pamiątki. A ten 1% (a może nawet 1 promil) zada sobie trud by zajrzeć tam gdzie biały raczej nie zagląda. Jak łatwo się Państwu domyśleć ja należę właśnie do tej ostatniej, najmniej licznej grupy. Nie byłbym sobą gdybym nie mógł zobaczyć prawdziwego, codziennego życia. I od razu zaznaczam, że ze względu na ogromną ilość przyjeżdżających do miasta turystów, Ukunda należy do jednych z bogatszych kenijskich miejscowości leżących na wybrzeżu Oceanu Indyjskiego. A pomimo tego sytuacja żywo przypomina mi tę z Zanzibaru – sielski raj stworzony w hotelach dla turystów i ogromna bieda tuż za płotem.
Ja jednak nie chcę pokazywać Państwu biedy, a jedynie prawdziwe codzienne życie małego miasteczka. Trafimy więc do lokalnego młyna, gdzie można popatrzeć jak mieszkańcy przynoszą „reklamówkę” zboża, by mieć z czego upiec chapati (taki wschodnioafrykański chleb). Zobaczą Państwo niezwykły zakład ostrzenia noży (zaręczam, że jedyny w swoim rodzaju – nie zdradzę, by nie popsuć niespodzianki). Zobaczycie Państwo jak praży się orzeszki ziemne (nigdy nie zdawałem sobie sprawy, że właśnie tak to wygląda), jak wyglądają sandały zrobione z zużytych opon samochodowych. Zajrzymy też do miejscowego „kina” (to prawdziwa podróż sentymentalna do połowy lat 80-tych, kiedy to wypożyczało się magnetowid oraz kasety ze specjalnego punktu i organizowało się 24-ro godzinne maratony z „Rambo”, „Akademią policyjną”, „Lodami na Patyku” czy z Jean’em Claude’m van Damme’m). Będziemy też w miejscu gdzie odbywają się śpiewy i tańce lokalnej grupy tancerzy, czy wreszcie w świętym miejscu mieszkańców, gdzie wszyscy (zarówno muzułmanie i katolicy) przychodzą by w towarzystwie szamana złożyć ofiarę duchom w zamian za przychylność, albo spełnienie zanoszonych do nich próśb
Roland mzungu Bury